poniedziałek, 4 lipca 2011

Serio o Europie (i o „inauguracji prezydencji”)

Serio o Europie (i o „inauguracji prezydencji”)
Inauguracja półrocznego polskiego przewodniczenia posiedzeniom Rady Unii Europejskiej (bo tylko tym – ściśle rzecz biorąc – jest rzekoma „polska prezydencja w Unii Europejskiej”) d\ała okazję nie tylko do pompatycznych, pustych lub kłamliwych przemówień oraz mniej lub bardziej (nie)udanych koncertów i fajerwerków.
Powiedziano też przy tej okazji kilka zdań wartych zapamiętania i przemyślenia. Warto więc zebrać i zestawić:
1) wypowiedź przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, arcybiskupa Józefa Michalika z 30 czerwca,
3) wywiad prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego dla portalu rebelya.pl i Klubu Jagiellońskiego z 2 lipca.
Większość mediów postanowiła tych wypowiedzi nie zauważyć. O przyczyny pytać nie warto, ale chyba nie poszło o to, że z pięciu mówców (Borusewicz, Buzek, Komorowski, Kövér, Schetyna) przemawiających na zgromadzeniu polskich posłów i senatorów do rzeczy i ciekawie mówił tylko Węgier.


Dziś trzeba bronić podstawowych wartości takich jak rodzina, w przeciwnym razie Europa skazana jest na wymarcie. Zdaniem abp. Józefa Michalika, nasz kraj powinien też postawić na „solidną kulturę narodu, który po tysiącu latach obecności w Europie ma coś do zaproponowania”.
„Niewątpliwie jesteśmy świadkami próby marginalizowania Kościoła tak, aby jego wpływ na życie publiczne był mniejszy” – powiedział w czwartek w Warszawie przewodniczący Episkopatu Polski. W ten sposób hierarcha odniósł się do rozpoczynającej się wkrótce polskiej prezydencji w Radzie Unii. Dodał, że „jest to tendencja europejska, ale samobójcza”. - Jeśli bowiem Europa wyrosła na chrześcijaństwie, to ono musi nadal się w niej rozwijać. W przeciwnym razie Europa jest skazana na wymarcie – stwierdził przewodniczący Episkopatu Polski.
Abp Michalik przypomniał, że Polska jest jednym z krajów o najgorszym przyroście naturalnym, a polska rodzina jest na jednym z ostatnich miejsc w Europie w kwestii wsparcia ze strony państwa. - Do Luksemburga, który jest na pierwszym miejscu, mamy bardzo daleko – dodał. Dlatego w jego opinii problemu braku odpowiedniej polityki rodzinnej nie rozwiąże jedynie rząd, musi być ona „zharmonizowana z przemianą ludzkiego umysłu” całego społeczeństwa.
Jednocześnie dodał, że „promocja i obrona rodziny jest dziś bezwzględną sprawą egzystencji” i dobrze, że zauważa się w propozycjach polskiej prezydencji, że polskie chrześcijaństwo bywa marginalizowane. To dobrze, że „europejski parlament się budzi, budzi się też Europa”. Abp Michalik określił to jako „oznakę wiosennego przebudzenia i odpowiedzialności za wolność także dla chrześcijaństwa, bo niekiedy bywa tak, że jest wolność dla wszystkich, tylko nie dla chrześcijan”.
Jak stwierdził abp Michalik, Węgry podczas swojej prezydencji w Unii Europejskie udowodniły, że „mały kraj może pokazać drogowskaz” odpowiednich zmian dla całego kontynentu. Podkreślił, że Polska powinna się zdobyć na godnych delegatów, a „nie sadzić się na rozbawienie towarzystwa europejskiego” lub na „rozrywkowe spojrzenie”, ale na „solidną kulturę narodu, który po tysiącu latach obecności w Europie ma coś do zaproponowania”.
„Dziś trzeba bronić podstawowych wartości” – zaznaczył abp Michalik, podkreślając, że polskie przewodnictwo w Unii Europejskiej stwarza ku temu szansę. Jego zdaniem obecnie w Polsce jest więcej polityków broniących rodziny, niż to było wcześniej. – Rośnie młody las i to będzie zdrowy las, ale nie chodzi tu o wiek, a o myślenie – dodał. Może to się przydać nie tylko politykom, ale także całemu społeczeństwu, które „należy budzić”. – To ono powinno mówić politykom, jakiej Europy chcą – uznał.
„Człowiek ma dziś wielkie możliwości, ale nie powinien odchodzić od hierarchii wartości, które są stabilne” – stwierdził przewodniczący KEP, dodając, że sam patrzy na polityków z optymizmem. W okresie przedwyborczym powinni oni odstąpić od obietnic, a powiedzieć, co „zrobili i co dalej będą robić”.


Szanowne Panie Posłanki! Panowie Posłowie! Senatorowie! Drodzy Polscy Przyjaciele! Pozwolą państwo, że w tej historycznej chwili, kiedy Polska przejmuje od Węgier rotacyjne przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej, powitam wszystkich tu zgromadzonych w formie tego krótkiego przesłania.
Jest to dzień ważny nie tylko dla naszych krajów, lecz także dla całej Europy Środkowej, bowiem od czasu transformacji ustrojowej w naszych krajach i akcesji do Unii Europejskiej po raz pierwszy ma miejsce objęcie rotacyjnej prezydencji kolejno, jeden po drugim, przez dwa kraje środkowoeuropejskie. Na dodatek są to kraje, których kontakty przez tysiąc lat charakteryzowała solidarność i odpowiedzialna przyjaźń.
Między kończącą się obecnie prezydencją węgierską a rozpoczynającą się właśnie prezydencją polską istnieje wiele historycznych, kulturalnych i politycznych punktów stycznych, które stanowią solidny fundament do ścisłej współpracy między naszymi prezydencjami. Jest ona teraz potrzebna nie tylko nam, lecz również całej Unii. Mało kto wie, że powiedzenie: Polak, Węgier – dwa bratanki, ma również drugą część, która brzmi następująco: Oba zuchy, oba żwawi, niech im Pan Bóg błogosławi. Każdy element tego prastarego powiedzenia powinien się pojawić w naszej wspólnej środkowoeuropejskiej prezydencji, gdyż narody Europy dziś jednakowo potrzebują świadectwa utrzymujących nas przez tysiąc lat najszlachetniejszych cech, odwagi do podejmowania trudnych decyzji, jak i błogosławieństwa Boga do ich realizacji. Z całą pewnością mogę oznajmić, że w rozpoczynającym się właśnie półroczu polska prezydencja otrzyma od Węgier wszelkie możliwe wsparcie.
Przyjaźń polsko-węgierska odegrała również ważną rolę w pierwszym półroczu 2011 r. w wymiarze parlamentarnym prezydencji węgierskiej. Pozwolę tu sobie wspomnieć o dwóch faktach. Pierwszy z nich to otwarcie 31 maja w Muzeum Narodowym w Budapeszcie wystawy pt. „Więcej niż solidarność”, która przedstawia wspólną przeszłość historyczną Polski i Węgier. Drugi natomiast to godny uwagi fakt, że wzięliście państwo, nasi polscy koledzy, udział w zorganizowanych przez prezydencję węgierską spotkaniach przewodniczących komisji i w swoich wystąpieniach, zapewniając ciągłość, złożyliście obietnice kontynuacji oraz dalszego rozwijania tematów postawionych na porządku dziennym przez prezydencję węgierską. Rok 2011 jest możliwością do wykorzystania dla Europy Środkowo-Wschodniej, nie tylko do udowodnienia jej pełnoprawnego członkostwa w Unii, lecz także do udowodnienia, że dzięki naszej swoistej kulturze, tradycjom i przyjętym priorytetom rozwoju agendy Unii stanowimy cenną wartość dodatnią dla całej Wspólnoty Europejskiej.
Wydarzenia węgierskiej prezydencji w wymiarze parlamentarnym pokazały, że traktat lizboński w znacznym stopniu zwiększył rolę parlamentów narodowych w podejmowaniu decyzji unijnych. W tych ramach niezbędne jest jednak uszanowanie przez instytucje unijne i parlamenty narodowe zakresu swych kompetencji, zgodnie z wnioskami przyjętymi na kwietniowej Konferencji Przewodniczących Parlamentów Unii Europejskiej. Ponieważ sprawowanie funkcji przewodnictwa na Konferencji Przewodniczących Parlamentów oraz rotacyjne przewodnictwo w Unii Europejskiej łączą się teraz w waszych rękach, życzę wam, szanowni koledzy, dużo sił i wytrwałości do wypełnienia tego trudnego zadania.
(Przewodniczący Węgierskiego Zgromadzenia Narodowego László Kövér zwraca się do zebranych w języku polskim)
Drodzy Polscy Przyjaciele! Na koniec proszę mi pozwolić, żebym w imieniu Zgromadzenia Narodowego Węgier oraz całego społeczeństwa węgierskiego życzył wam, a przez was tutaj całemu szlachetnemu narodowi polskiemu, treściwej i bogatej w sukcesy prezydencji. (Zebrani wstają, długotrwałe oklaski)
[Sprawozdanie Stenograficzne ze zgromadzenia posłów i senatorów
z okazji objęcia przez Polskę przewodnictwa w Radzie Unii Europejskiej w dniu 1 lipca 2011 r., str. 6-7.]


KJ i Rebelya: 1 lipca 2011 roku Polska obejmie przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej. Czy będzie to miało jakiekolwiek znaczenie dla umocnienia międzynarodowej pozycji naszego państwa?
Jarosław Kaczyński: Przede wszystkim musimy sobie uświadomić, że prezydencja jest rotacyjna i nic nadzwyczajnego nas nie spotyka. Tak się złożyło, że w tym półroczu, począwszy od lipca, tę funkcję, po wielu innych krajach, będzie sprawowała Polska. Przed nami na czele Unii stały także inne kraje, które nie tak dawno zostały przyjęte do Unii Europejskiej, jak choćby Czechy. Na dodatek w sytuacji „polizbońskiej” to przewodnictwo jest słabsze niż było przedtem. Dlatego mówienie w tym kontekście o wzmocnieniu naszej pozycji jest w tej sytuacji trochę przesadne. Mamy w naszym dyskursie politycznym taką tendencję, żeby przypisywać znaczenie różnym wydarzeniom w zasadzie rutynowym, albo nie tak ważnym. Pozycję międzynarodową wypracowuje się w inny sposób. Prezydencja może być albo dobra albo zła, nieudana albo udana, różne prezydencje mieliśmy w historii. I tutaj na pewno jest pole do popisu.
Wobec tego, czy Polska ma odpowiednią pozycję, by nadać prezydencji jakiś własny ton, czy po prostu będzie reagowała na bieżące wydarzenia?
W moim przekonaniu, obiektywnie Polska takie możliwości ma, bo należy do sześciu większych państw Unii Europejskiej. Na przykład Rumunia jest już prawie dwa razy mniejsza jeśli chodzi o liczbę ludności. Nie mamy może jakiegoś imponującego PKB, ale nie jest też ono na tyle niskie, by nie budować jakiejś siły wokół niego. Ale to jest też kwestia woli, czyli sposobu uprawiania polityki. Płynąć z głównym nurtem, w zasadzie podporządkowując się silniejszym, czyli w naszej sytuacji geopolitycznej Niemcom i Francji, nie jesteśmy w stanie znacząco zarysować naszej pozycji. Ktoś, kto wchodzi do jakiegoś klubu, a takim jest Unia Europejska, później niż inni, musi sobie pozycję zdobyć i zawsze jest to proces związany z rywalizacją. W innym przypadku takiej pozycji się zdobyć nie da.
Czy nie jest tak, że kraj sprawujący prezydencję powinien być bardziej moderatorem dyskusji i dbać o interesy wspólnotowe, a nie narodowe. Czy według Pana kraje wcześniej sprawujące tę funkcję forsowały własne interesy czy dbały o „interesy europejskie”?
Takim mega-przykładem są Niemcy i Traktat lizboński. Zdecydowanie traktat był traktowany jako korzystny dla Niemiec, umacniający ich pozycję oraz interesy. To najdalej idący przykład. Inne państwa również stawiały sprawy związane ze swoim regionem, na przykład regionem śródziemnomorskim. My mieliśmy szansę postawić sprawę, która łączyłaby nas z tym wszystkim, co dzieje się w rejonie naddunajskim, bo tam się wiele dzieje. Polska jest z boku tych wydarzeń, a w gruncie rzeczy jesteśmy bardzo blisko. Nie zrobiliśmy nic, żeby spiąć nasze sprawy z tym, co dzieje się w regionie karpackim. W moim przekonaniu jest to wielki błąd.
Mówiąc o warunkach sukcesu prezydencji, powiedział Pan, że trzeba odpowiednio wcześniej budować koalicję na rzecz tego sukcesu. Gdyby mógł Pan wskazać kilka takich ewentualnych sojuszy w różnych sprawach, na przykład w sprawie bezpieczeństwa energetycznego.
Jeżeli chodzi o kwestie energetyczne, to Europa dzieli się na państwa, które nie mają obaw z racji dalekiej dywersyfikacji jeśli chodzi o Rosję, a dokładnie Gazprom i kraje, które powody do takich obaw mają. Nawet jeśli ich poprzednie rządy takich obaw nie demonstrowały, a nawet podporządkowywały się tak jak rządy Słowacji czy Węgier, to dzisiaj jest już inaczej. Tutaj można szukać możliwości współpracy. Ale ta perspektywa ulega też zmianie. Perspektywa gazu łupkowego, która po ostatnich odwiertach wydaje się być coraz bardziej realna, tę perspektywę w jakiś sposób zmienia. Ale tutaj trzeba się bronić przed tym, co już się w Unii zaczęło, czyli przed kampanią zmierzającą do zakazania wydobywania gazu łupkowego. Krótko mówiąc, trzeba reagować na sytuację. Trzeba pamiętać, że polityka się ciągle zmienia. Jeśli teraz słyszę, że polityka wschodnia mojego ś.p. Brata przyniosła porażkę, to odpowiadam – na Ukrainie rzeczywiście nastąpiła niekorzystna zmiana, ale trzeba pamiętać, że nic nie jest raz na zawsze. Pewne drogi zostały przetarte, zręby naszej ewentualnej nowej ofensywy już są. Także dalej na wschód i bardziej na północ, bo obecne ekscesy na Litwie też nie są wieczne. Jeśli się więc nie kapituluje jak Sikorski, to zawsze można zachować szansę. Tyle o Wschodzie, który jest bardzo ważny dla naszej pozycji. Wróćmy do Unii. Sojusz dla polityki spójności można zawrzeć pod warunkiem, że jest się traktowanym jako państwo samodzielnie podmiotowe a nie jako klient, np. Niemiec, któremu nikt nie ufa, nikt nie traktuje poważnie.
W czasie kongresu „Polska-Wielki Projekt” Krzysztof Szczerski powiedział, że jeśli Polska mając złoża gazu łupkowego nie będzie go mogła wydobywać, to będzie to efekt działalności lobby wewnątrz Unii Europejskiej. Czy Pana zdaniem jest to duże zagrożenia i można temu zagrożeniu przeciwdziałać?
To zagrożenie trudno teraz ocenić. Zaangażowane są tu też interesy amerykańskie, chodzi o wykupienie koncesji na poszukiwania, i co za tym idzie prawo do wydobycia tego gazu. Amerykanie mają odpowiednią technologię. Dlatego nawet gdybyśmy zgromadzili odpowiednie środki na eksploatację tych złóż, to Amerykanie mają technologię. Starcie różnych lobby, przeciwników wydobycia gazu łupkowego z USA to już trudniejsza sprawa, także dla Unii Europejskiej. A jak przeciwdziałać? Przede wszystkim Polska musi jasno zdeklarować, że swoich interesów będzie zdecydowanie bronić.
W trakcie polskiej prezydencji odbędą się wybory parlamentarne. Mówił Pan, że dla Donalda Tuska będzie to mocny element kampanii wyborczej. W jaki sposób Pan w kampanii wyborczej będzie nawiązywał do przewodnictwa w Radzie Unii Europejskiej?
To jest trochę tak jak z akcją i reakcją. My nie chcemy przeszkadzać. Nie chcemy, by nasza prezydencja zakończyła się kompromitacją. Ale będziemy stawiali te sprawy, o których mówiłem. Będziemy się starać jasno mówić społeczeństwu, jak jest rzeczywista ranga poszczególnych wydarzeń. A dziś niestety łatwo przekonać przeciętnego człowieka, że jeżeli premier Donald Tusk zrobi sobie zdjęcia z ważnymi osobami w Unii Europejskiej, to jest to znak naszej istotnej roli na arenie międzynarodowej.
A czy prezydencja może przesądzić o sukcesie albo porażce tego rządu?
W tej chwili żaden socjolog nie potrafi na to odpowiedzieć. Badania partyjne są naprawdę bardzo różne, jeśli chodzi o szanse wyborcze. Jest pytanie o to, co zyskaliśmy w tej relacji z Unią Europejską. Gdy nastąpiło to nowe rozdanie, jeszcze przedlizbońskie, było wiadomo, że ta nowa Europa (czyli głównie Polska) będzie musiała coś otrzymać. Jesteśmy największym państwem w tym gronie, a otrzymaliśmy najmniej z tego, co było możliwe. Posada przewodniczącego Parlamentu Europejskiego na pół kadencji, czyli na 2,5 roku, jest bardzo prestiżowa, ale niestety mało wpływowa. W Parlamencie Europejskim istnieje coś takiego, co można by określić jako połączenie Prezydium Sejmu i Konwentu Seniorów. Jeżeli Państwo sądzą, że Jerzy Buzek ma tam prawo głosować, to się Państwo mylą. Nie ma prawa głosować. To jest tego rodzaju stanowisko. W rozdaniu komisarzy dostaliśmy drugorzędny komisariat, czyli ten budżetowy. Poprzednio miała go Litwa. W tym rozdaniu polizbońskim nie otrzymaliśmy już kompletnie nic. Zostaliśmy zdegradowani w sposób drastyczny. Ale to było oczywiste, gdy zdecydowaliśmy się płynąć w tym głównym politycznym nurcie. A jeszcze raz powtórzę, że nie da się wypracować silnej pozycji w modelu, w którym nie ma miejsca na rywalizację i walkę o interesy narodowe, nawet jeśli to nie podobałoby się Niemcom czy Francji.
„Chcieć i móc” to był taki jeden z Pana tekstów, gdzie rozpatrywał Pan możliwe scenariusze prezydencji. Jak Pan ocenia, tę wolę polityczną rządu Donalda Tusk, a także jego możliwości, potencjał administracyjny, by te sytuacje europejskie dla Polski wygrywać.
To nie jest moja myśl, to z Pierwszej Brygady – „Nie wierząc nam, że chcieć - to móc!” „Chcieć to móc” byłoby pewnie ryzykowne. Ale „chcieć i móc” - to już wydaje mi się racjonalne. Przede wszystkim trzeba chcieć, a ten rząd nie chce. Mówi, że płynie z głównym nurtem, co de facto oznacza podniesienie rąk do góry. To jest powiedzenie: na żadną rywalizację nie pójdę. Dlatego sprawa potencjału czy możliwości nie ma już takiego znaczenia, skoro brakuje już tego pierwszego elementu.
To jest takie zaprzeczenie polityki Lecha Kaczyńskiego, który wolał bronić słabszych i przeciwstawiać się tym mocniejszym. Jak Pan ocenia, jacy to są obecnie słabsi gracze, dla kogo ewentualnie moglibyśmy się stać silniejszym wsparciem?
Mój Brat mówił głównie o polityce wschodniej. Tam praktycznie wszyscy są słabi, poza Rosją, która zresztą też nie jest tak silna jak niektórzy uważają i niż sama by chciała. Na pewno można to odnieść i to się Bratu udawało, do nowo przyjętych państw unijnych. Praktycznie wszystkie te państwa są w jakiejś potrzebie. Warto z nimi współpracować, bo one potrafią się odwdzięczyć. Gdy pani Merkel chciała stworzyć taki precedens i zawrzeć traktat, później nazwany lizbońskim poza udziałem Polski, to co w tym przeszkodziło? Dwóch prezydentów Czech i Litwy powiedziało, że nie podpisze tego traktatu. Przeciwko jednemu krajowi można to było zrobić. Przeciwko trzem już nie. Takie funkcjonowanie w zmiennych nawet koalicjach, bo trudno stworzyć jedną wielką koalicję 10 państw, które będą zgodne we wszystkim ma duże polityczne znaczenie. Ale trzeba być wiarygodnym dla partnerów.
Można powiedzieć, że w III RP istniał konsensus, jeśli chodzi o politykę zagraniczną. Czy to dobrze, że stała się elementem wyborczej walki?
Nie jest dobrze. Ale trzeba pamiętać, że ta zgoda nie panowała od początku. Nawet wokół tych spraw, co do których byliśmy zgodni, wejście do Unii, wejście do NATO trwały bardzo mocne spory. Tylko myśmy traktowali to jako cele etapowe. Nie jest tak, żeby nawiązać do polskiej tradycji, że „Polska niepodległa choćby na Saskiej Kępie”. Było kiedyś takie powiedzenie. Czyli byle jaka, byle słabiutka, byle tylko niepodległa. To zostało zakwestionowane z jednej strony przez Dmowskiego, z drugiej przez Piłsudskiego. Później okazało się, że ten problem jest realny. A my przecież chcemy być w NATO, być w Unii i chcemy jak najwięcej znaczyć. A niektóre interesy Unii, o czym mówiłem, mocno godzą w nasze narodowe interesy. Trzeba sobie też zdawać sprawę, że naszym sąsiadom na takiej silnej Polsce podmiotowej nie zależy. Niektórzy wprost nazywają postawę Polski mikromanią. Tej mikromanii trzeba się wystrzegać.
Co pozostanie po tej prezydencji? Na jakiej postawie my jako obywatele będziemy mogli stwierdzić, że zakończyła się ona sukcesem bądź porażką?
Jestem zdecydowanie przeciwny przeglądaniu się w lustrze stworzonym przez obcych, ale w tej sytuacji będziemy musieli to zrobić. Inne pytanie, czy takie lustro będzie miarodajne. Jak wspomniałem, słaby rząd Tuska jest wygodny dla innych państw. Dlatego nawet słaba prezydencja może być opisywana przez zagranicznych komentatorów bardzo entuzjastycznie.
Jak Pan podsumowuje tą całą siedmioletnią obecność Polski w Unii Europejskiej. Szanse, zagrożenie, plusy, minusy tej obecności.
Kwestia samej obecności w Unii jest oczywista. Takie są realia dzisiejszej Europy. Brak obecności oznacza pewną izolację w stronę powiedzmy Białorusi.
Jakie obawy, co do jakości tej obecności się spełniły?
Spełniły się te obawy związane z hegemonizmem. W przemówieniach przed przyjęciem do Unii podkreślałem to zagrożenie. Teraz widać, że to zjawisko się zaostrza. Nie dba się już nawet o pozory. W polityce, tak jak w życiu, a w życiu tak jak w polityce, pozory też się liczą. Z kolei bardzo pozytywne zmiany nastąpiły na polskiej wsi. To trzeba docenić. Chodzi to również o kształcenie najmłodszego pokolenia. Na wsi w wielu rodzinach nie było na to pieniędzy. Teraz te pieniądze się znalazły. Polska wieś racjonalnie korzysta z tych środków, które zostały jej dane. Jak to wykorzystał polski biznes, ale ten wiejski, tego nie podejmuje się oceniać, ponieważ nie mam danych.
Czy jest Pan w stanie zadeklarować poparcie dla rządu Donalda Tuska, jeśli chodzi o polską prezydencję?
Tak sformułowanej, jak w chwili obecnej nie jestem. Natomiast mogę zadeklarować, to co mówiłem wcześniej, że nie mamy jako swojego celu przeszkadzania w prezydencji, nie będziemy też opierać swojej kampanii na tryumfalnym okrzyku, że skompromitowaliśmy się w Europie. Chcemy, żeby ta prezydencja wyszła, ale nie przywiązujemy do niej tak wielkiego znaczenia, jeśli chodzi o wzmocnienie pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Nie chcemy też, żeby ta prezydencja skończyła się kompromitacją.
[Rozmawiali Aleksandra Czapla i Konrad Szpak (Klub Jagielloński) oraz Piotr Pałka (Rebelya.pl) ]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz